Cześć, od razu mówię, nie martw się, nie mam zamiaru zostać ogrodniczym dyktatorem mody, jak jakiś Szlezwig-Holsztejn. Podrzucam po prostu kilka moich doświadczeń – co mi się sprawdziło, a co się nie sprawdziło w dziedzinie ogrodniczo-odzieżowej.
Zanim przejdę do rzeczy serdecznie dziękuję Tadeuszowi oraz Małgorzacie i Danielowi – dzięki Wam ambitne cele, które stawiam projektowi BackToEden.pl stają się coraz bardziej realne. Grazie mille!
Kalosze zagłady stóp
Kalosze są elementem podstawowego wyposażenia ogrodnika, ale daleko im do doskonałości. Gumiaki doskonale powstrzymują wodę – zarówno dostającą się z zewnątrz, jak i tą chcącą się wydostać na wolność. Nawet jak na dworze jest chłodno, to po paru godzinach nasza stopa kończy pracę po kostki w wodzie. W związku z tym często na grupach i forach ogrodniczych widzę pytanie: jaka jest alternatywa dla kaloszy – taka, żeby nie przeciekało, ale żeby noga miała czym oddychać?
Otóż alternatywa jest, a mianowicie są nią buty z membraną. Za najlepszą z nich uchodzi Gore-Tex, ale można spotkać też inne -texy. Membrana działa mniej więcej tak, że powstrzymuje krople wody chcące dostać się do środka, a zarazem przepuszcza parę wodną na zewnątrz. Problem jest jeden – cena. Za nowe buty z Gore Texem trzeba zapłacić ok. 300 zł, co dla niektórych – nawet zapalonych ogrodników – może być przeszkodą. Ale jest kilka sposobów na zaoszczędzenie na butach.
Po pierwsze, odpowiedni model. Buty z membraną zazwyczaj robione są pod kątem turystów lub motocyklistów. Jako takie mają wysoką cholewę i twardą podeszwę (np. Vibram). W ogródku raczej tego nie potrzebujesz, wystarczą niskie buty i przeciętna podeszwa (taka, żeby nie było przez nią czuć wideł czy łopaty). Szukaj czegoś w kształcie adidasów, ale ze sztywniejszą podeszwą i najlepiej trochę wyższą cholewką. Niekiedy można spotkać buty dla biegaczy z membraną, ale większość z nich ma zbyt miękką podeszwę – odradzam.
Po drugie, a może nie musisz kupować nowych? Moje ulubione i absolutnie najlepsze buty ogrodnicze firmy Timberland z membraną kupiłem za jakieś 18 zł w lokalnym ciuchlandzie. Rozmiar idealny, cholewka nieco powyżej kostki, stan bardzo dobry, cena jeszcze lepsza. Przechodziłem w nich dwie zimy, a potem naprawdę ostro skatowałem ściółkując od października do marca kolejne ary sadu i ogródka. Nie przemokły ani razu, choć jak to w porze deszczowej, sucho nie było. Kilkugodzinna praca fizyczna nie doprowadzała do tego, że musiałem zostawiać je przed domem, a pies, powąchwaszy przypadkiem, miewał objawy neurologiczne. Powoli ich żywot dobiega końca (zamiast poszanować tak wspaniałych towarzyszów ściągałem je na skróty, bez rozwiązywania. W tym roku znów będę musiał udać się na łowy.

Kupując z drugiej ręki, czy też stopy, warto sprawdzić, czy podeszwa nie odpada, czy szwy trzymają, czy skóra nie jest popękana, takie oczywiste rzeczy. No i trzeba sprawdzić szczelność membrany – najlepiej wkładając buty na kilka minut do miski z wodą. Jak Gore Tex jest w dobry stanie, wytrzyma z pewnością i w środku powinno być suchutko.
Ale z ciuchlandami, wiadomo, trzeba mieć szczególną moc albo cierpliwość, żeby znaleźć to, czego się akurat potrzebuje. Jeśli już nie możesz wytrzymać bez butów membranowych, to zerknij też na strony demobilów. Kiedyś porządne buty, które niekiedy nie zaznały nawet stopy żołnierza Bundeswehry, można było kupić za śmieszne pieniądze. Teraz rynek się troszkę obudził, ceny skoczyły, ale nadal można trafić buty w różnych rozmiarach, porządnie wykonane, no i z polecaną przeze mnie membraną. To dobry kompromis pomiędzy ceną, jakością i dostępnością.
To co, wyrzucić kalosze? Ja nie wyrzuciłem. Przydają się, kiedy na krótko muszę wyjść na ostry deszcz – najczęściej w zestawie ze starą pałatką wojskową, po której ściekają nawet największe ulewy. Podsumowując: w mojej opinii codzienne buty do ogrodu są niskie, z membraną, i dość twardą podeszwą, zaś kalosze – jako rozwiązanie awaryjne.
Buty z krokodyla na upały
W letnie upały nawet najlepsze buty membranowe mogą mieć za niską oddychalność, stąd też popularność chodaków ogrodowych na wzór crocsów. Używałem kilku różnych wersji i zapodaję kilka słów o moich doświadczeniach.
Klasyczne crocsy – są zrobione z pianki Eva i mają spore otwory wentylacyjne trochę powyżej podeszwy. Są dobre do spacerów po ogrodzie, ale z kilku względów odradzam je do pracy. Po pierwsze – wentylacja super, ale dostaje się przez nią do środka woda z mokrej trawy i robi stopom kąpiel błotną. Dostaje się nie tylko woda, ale i ziemia, i kompost, i ściółka. Chodzenie z kilogramem zrębki w bucie jest formą masażu, bardzo bolesnego masażu. Po drugie – pianka Eva jest ciut za miękka i przez to dość dobrze czujemy każde narzędzie, któremu pomagamy stopą, np. widły przy przerzucaniu kompostu.
Kroksy z biedronki – są dużo tańsze, ale jeszcze bardziej miękkie, łatwo je też przedziurawić i wtedy do środka zasysana jest woda. Raczej odradzam zakup z myślą o pracy w ogródku.
Najlepsze crocsy ogrodowe ma zaś moja żona (wiem, bo sam jej kupiłem!). Mają dopisek Jibbitz, ale zdaje się, że nawet jeśli kiedyś był to oddzielny model, to aktualnie jest to określenie na arcypotrzebne zabawne przypinki do butów – nie da się więc znaleźć tego modelu po tym haśle. Najbardziej przypominają wyglądem aktualny model Crocband, a od klasycznych chodaków różnią się tym, że nie mają dodatkowej wentylacji przy podeszwie i są ze sztywniejszego materiału (chyba jakaś guma, raczej za sztywne na piankę Eva). Dzięki temu nic się nie sypie do środka, jak też i można w nich bez problemu kopać.

Crocsy są dość drogie, jeśli masz ograniczony budżet, to polecam najpierw zaopatrzyć się w buty z membraną.
Nagolennice pielenia
Coś z czego korzystałem intensywnie, dopóki mi pies nie zeżarł. W internecie można znaleźć pod nazwą nakolanniki budowlane. Przydają się z dwóch względów – chronią przed wilgocią (zrębki trzymają ją doskonale!), ale też umożliwiają klękanie na zrębkach w krótkich spodniach. Korzystałem ze zwykłych, wykonanych z pianki, spełniały swoje zadanie. Dopóki ich pies nie zeżarł.

Oczywiście jeśli jesteś szczęśliwcem, który nie ma w ogródku wieloletnich chwastów, to możesz sobie darować ten zakup.
Karawasze ochrony
Powiem szczerze, że strasznie nie lubię rękawic roboczych, a zwłaszcza wampirek. A zwłaszcza zwłaszcza tych najtańszych wampirek. Zużywają się strasznie szybko, generują niepotrzebne śmieci, wcale nie chronią przed brudem i wysychaniem skóry. Dziękuję, wolę bez. Są jednak jedne rękawice, które warto mieć do ogródka, a są to rękawice… spawalnicze. Zrobione z grubej skóry, sięgające prawie po łokieć. Kupiłem je do obsługi pieca – można w nich bezstresowo wkładać rękę w ogień i przerzucać gorejące głownie. Jednak sam jestem zaskoczony, jak często przydają się w ogródku. Można nimi obsługiwać pokrzywy (spróbuj tego samego w zwykłych wampirkach!), przycinać dzikie róże, przesadzać berberys – jednym słowem kolce im niestraszne. Aha, jak chcesz samemu zrębkować gałęzie, to też bardzo je polecam – chronią przez bardzo bolesnymi uderzeniami gałęzi o dłonie.

Zestaw Marka Kamińskiego
Napiszę coś jeszcze o ubiorze na ten przyjemniejszy, bo chłodniejszy, czas w roku. Na taką zimę jak ostatnio używam kurtki typu softshell. Optymalne rozwiązanie dylematu wodoodporności i oddychalności – wytrzyma lekki deszcz, ale i elegancko odprowadzi nadmiar wilgoci, który towarzyszy rozkładaniu warstwy ściółki w ogrodzie. Na zimę poważniejszą mam w zanadrzu kombinezon i rękawice, które dostałem od eskimoskiego drwala kilka lat temu (mało używał – z braku drzew). Korzystam z nich raptem kilka dni w roku do styczniowego przycinania sadu, ale dla komfortu tych kilkudziesięciu godzin warto je trzymać w szafie pozostałe dni w roku.

Stare ciuchy
Jedną z moich ulubionych zalet ogrodniczej przyodziewy jest to, że można się bezkarnie ubierać w stare łachy, które jednak się kocha. Co z tego, że dziurawe, ale jakie wygodne! Co z tego, że znoszone, skoro takie miłe wspomnienia się z tym wiążą! Tak że zanim zapakujesz coś do koszyka, pomyśl, czy nie możesz użyć w ogródku Twojej aktualnej garderoby.
Koniec. Daj znać, jaka odzież ogrodnicza sprawdza się u Ciebie!