Zapnij pasy, to będzie bardzo niestandardowy ranking kosiarek.
Jak przeprowadziłem się na wieś, to ilość trawy mnie przytłoczyła. Mając jeszcze drobnomieszczańskie przyzwyczajenia chciałem kosić wszystko tak, że gdybym przypadkiem miał ochotę na golfa, to potrzebował bym tylko kijów i piłeczki. Aha, jeszcze kogoś, kto by to wszystko za mną nosił.
Początkowy entuzjazm szybko opadł, dokładnie to wtedy, kiedy uzmysłowiłem sobie, że koszenie pochłania mi średnio jeden dzień roboczy z górką w tygodniu. Miałem też zgrzyt, że ta trawa się „marnuje” – muszę ją kosić i nic z tego nie mam, może oprócz wrażeń estetycznych jak z tapety Windowsa XP i względnego zaspokojenia oczekiwań mojej żony (w tym wąskim zakresie). Mój mózg uruchomił wtedy potajemnie rozwiązywanie tego problemu w trybie „jak zrobić, ale się nie narobić”, i po roku podsunął mi kilka pomysłów.
Czy trawę trzeba kosić?
Zanim jednak przejdziemy do pomysłów, to odpowiedzmy sobie na kluczowe pytanie, które zadałem powyżej. Odpowiedź na nie brzmi: tak, najlepiej dosłownie kilka razy w roku. Dlaczego tak? Jest to materiał na oddzielny artykuł opisujący wiązanie węgla w glebie. Bardzo mądrze opowiada o tym tutaj Joel Salatin (niestety po angielsku, jakby nazywał się Janek Sałata to by mówił po polsku). W skrócie – jak kosisz za często to powiększasz dziurę ozonową. Jak nie kosisz wcale, to w sumie też, bo trawnik ulega degradacji. Tak jak w dzikiej naturze, sawannę przemierzają potężne stada gazel, czy innych gnu (widziałem to na własne oczy w „Królu Lwie”), wyjadając, zadeptując i nawożąc trawę, tak i nasze trawniki potrzebują odnowienia. Nie powinno się tego jednak robić za często, bo im dłuższe źdźbło, tym większa zdolność fotosyntezy i tym większe korzenie, które po ścięciu użyźniają ziemię pod spodem. A najlepiej, żeby tą trawę jeszcze coś zjadało, zadeptało i nawoziło. Na szczęście na rynku jest kilka kosiarek, które mają też takie funkcje.
Gęsi
Zacząłem od gęsi, bo chciałem mieć ptaka stróżującego dla moich kur. Gęsi początkowo były puszczone luzem w górnej części działki i zaobserwowałem w związku z tym dwie rzeczy: trawa jest wykoszona na krótko, jak przez chińskiego robota, a ich odchody są na tyle duże, że można się poślizgnąć i zabić. Gęsi szybko wywędrowały na dolną część terenu, gdzie elegancko kosiły w ten sposób ścieżkę, którą zdążamy raz w tygodniu do kościoła. Ta ścieżka była bardzo problematyczna, bo ma duży spadek, liczne kretowiska i jest długa na ponad 100 metrów, a zbyt wysoka trawa, sprawiała, że na samym początku spacerów wszyscy mieli mokre buty. Gęsi mi to ogarnęły.
Króliki
Zaraz po gęsiach przyszedł czas na króliki. Hodowlę zacząłem od jasnego ustalenia z dziećmi, że będziemy niektóre z nich zabijać, że taki jest cykl życia, że rodzą się młode, a stare umierają i niekiedy trafiają na talerz. O dziwo, dzieci przyjęły to bez uronienia łezki i bez mrugnięcia okiem. Bardzo nie pasowała mi jednak wizja długotrwałego trzymania zwierząt w ciasnych klateczkach z toaletą sąsiada z góry nad kuchnią sąsiada z dołu. W związku z tym zrobiłem prostą i szybką klatkę w stylu cziken traktora. Tak, była szybka, nawet bardzo – czytaj – króliki szybko z niej uciekały. O moich perypetiach z królikami opowiem przy innej okazji, teraz wystarczy, że po kilku usprawnieniach system zadziałał i mam kilka klatek, w których króliki z przyjemnością koszą mi trawnik. Przyjemność jest nie tylko po mojej stronie, zapewniam – po każdym przesunięciu klatki gryzonie rzucają się na świeżą trawę, choć w paśnikach mają inne produkty króliczej diety.
Kozy
Potem, wiedziony ludowym powiedzeniem „koza wszystko zje i jeszcze mleko da” zapragnąłem tego przeżuwacza. Długo przekonywałem żonę, że to dobry pomysł, ale w końcu się udało. W sumie przewinęło się przez nasze skromne gospodarstwo 6 kóz, przy czym ostatecznie poprzestaliśmy na 4 mlecznych. O tym, dlaczego już ich nie mamy i innych perypetiach jeszcze kiedyś opowiem. Z czasem przekonywałem się, że powiedzenie o którym wyżej mówiłem ma inne wersje, np. „koza zje miotłę i mleko da”, ale tak zgodnie z prawdą to powinno ono brzmieć „koza zje wszystko oprócz trawy i mleko da”. Tak, autentycznie, trawa jest najmniej lubiana przez kozy. Za to dobrze koszą: chaszcze, lasy, trzcinowiska, rowy, nieużytki i tak dalej, czyli wszędzie, gdzie jest sporo tak zwanych chwastów. Trawa – zwłaszcza trawnikowa – jest najmniej pożądaną pozycją w menu. Jak masz do wyczyszczenia kilkuletni nieużytek, na którym zdążyły już wyrosnąć krzaki i drzewa, to kozy poradzą sobie z nim wyśmienicie i rzeczywiście – dadzą świetne mleko. Nasze kozy były w tym wyjątkowo dobre. Dzieci chętnie piły je na surowo, jeszcze ciepłe. Ja nie czułem w nich charakterystycznego koziego zapachu, niektórzy mówią, że lekko czuć. W każdym razie do kawy się nadawało.
Wrzosówki
Te polskie owieczki to mój plan na przyszły rok. Mają dobrą renomę jako kosiarki, jeżynami i gałązkami z lasu też nie pogardzą a przede wszystkim są drobne, dzięki czemu łatwiej nad nimi zapanować (łapanie wrzosówki która buszuje w ogródku sąsiada to nie to samo, co łapanie prawie pięćdziesięciokilowej kozy). Tam, gdzie chcę wypasać owce mam też drzewka owocowe. Kozy je uwielbiały, z oczywistą szkodą dla drzewek. Dużo łatwiej jest zabezpieczyć takie drzewko przed drobną wrzosóweczką. O wrzosówkach więcej w rankingu kosiarek 2021.
Kury i kaczki
Nie są to ścisłe kosiarki, ale też coś tam wykoszą. Kury to bardziej glebogryzarki z funkcją koszenia. Dla odświeżenia i użyźnienia trawnika z pewnością się nadadzą. Kaczki zaś można puścić luzem – zostawiają odchody, jasne, ale żywią się m. in. ślimakami, więc coś za coś. Kaczki – w przeciwieństwie do kur – bardzo łatwo jest ogrodzić przy pomocy paneli ogrodzeniowych, o czym pisałem chyba tutaj.
To co, wyrzucić kosiarkę?
Taaak, i napisz gdzie, to ją stamtąd odbiorę i sprzedam, ha-ha! Ja nie wywaliłem, cały czas używam, zarówno kosiarki z koszem, jak i kosy spalinowej. Podzieliłem teren na sektory i koszę na różne sposoby:
Blisko domu, tam gdzie bawią się dzieci i tam, gdzie często chodzimy
Trawa ma być przyzwoicie krótka. Staram się tam nic nie sadzić, dzięki czemu łatwo się kosi – nie ma drzew ani krzewów, więc kosiarka może się rozpędzić. Zbieram trawę do kosza i używam jako karmy dla kur na wybiegu (plus jako dodatek do kompostu). Na jesieni wypuszczam na te trawniki gęsi, ale to głównie dlatego, że lubię patrzeć jak spacerują.
Tam, gdzie nie chodzimy prawie wcale, ale po reprezentatywnej stronie domu
pozwalam trawie rosnąć do woli i obsługują ją króliki. Dlaczego nie kury? Bo króliki ładniej wyglądają i zostawiają trochę lepszy porządek (trawa wygryziona, ale nie rozgrzebana). Jedna znajoma na ich widok zakrzyknęła „tu jest jak w raju!”. Tak jest, króliki w naturalnym środowisku robią robotę.
Za domem, czyli po tej brzydszej stronie
Tam trzymam młode kury w odchowalniku. Może nie koszą świetnie, ale potrzebują tej trawy w diecie, a nie mogę ich wypuścić na ogólne pastwisko, bo się rozpierzchną (są za małe na ogrodzenie które tam mam).
Dziki teren
Na mniej-więcej 35 arach mamy trochę lasku, trochę sadu, trochę łączki; tam nie koszę prawie wcale. Trawę zostawiam gęsiom, a rzeczy, których gęsi raczej nie jedzą (świeże pokrzywy) koszę sam, a w przyszłości mam nadzieję, że ogarną mi to wrzosówki.
Ranking wygrywają…
Króliki! Skuteczność lepsza niż kosiarka, odchody nie śmierdzą i szybko znikają, nie hałasują i jak się zastosuje środki zaradcze, to nie uciekają. Do tego są świetnym źródłem protein, co zgrywa mi się mocno z paleodietą, którą ostatnio obczajam. Po cichu zaczynam oswajać Cię z kolejnymi kampaniami, które zamierzam przedsięwziąć: „która dieta jest najlepsza” oraz „króliki jako najprostsze zwierzęta do hodowli”
Dzięki,
Paweł