Dzień dobry, dzień dobry!
Powtarzam tytułowe pozdrowienie dwa razy, albowiem dawno go nie używałem w tym kontekście. Staram się nadrobić. Długo nie pisałem, choć plan był inny, mniej-więcej taki: wiosna, lato, jesień – zajmowanie się ogrodem i zwierzętami; zima – pisanie przed kominkiem.
Ale zamiast przed kominkiem, wyszło pod kołdrą, i nie pisanie, ale spanie. Przez ostatnie dwa-trzy tygodnie zapadłem w sen zimowy, kładłem się z dziećmi około 20, a wstawałem o 6. Mam trochę wyrzutów sumienia w związku z tym, ale pod kątem samopoczucia – polecam. Może nie powinienem się przyznawać do takiego rozpasania, ale życie w zgodzie z naturalnym cyklem słonecznym zakłada intensywne działanie wtedy kiedy słońce jest i intensywnie spanie wtedy, kiedy go nie ma.
Ale żeby nie było, że milczałem, bo spałem! Co to, to nie. Gadałem przez sen! A tak na poważnie, to muszę się trochę poużalać. Napisanie takiego artykułu jak dzisiejszy zajmuje mi 4-8 godzin. Zważywszy na to, że mamy czwartego dzidziusia w drodze, planujemy skomplikowany remont, działania ogrodniczo-gospodarskie zwłaszcza na początku wymagają czasu i koncentracji, a do tego jeszcze trzeba zarabiać na te wszystkie rozrywki pieniądze, to do tych paru godzin często ustawia się długa kolejka spraw. Dylemat „co teraz zrobić” wygrywało ostatnio działanie i eksperymentowanie, a nie pisanie o tym. Ale nie martwcie się – na pewno nie zabiorę ze sobą tych doświadczeń do grobu, tylko będę dzielić się na łamach. Coraz bliższy też jestem sprawdzeniu youtuba, ale określenie „jutuber” jest dla mnie jeszcze bardziej obraźliwe niż „bloger”. Ale wygląda na to, że taka forma będzie nie tylko skuteczniejsza, ale też i bardziej osiągalna czasowo, więc być może przemogę obrzydzenie ;-).
Przepraszam za ten długawy wstęp, już przechodzę do konkretów. Jeszcze tylko podziękuję wszystkim, którzy z troską pytali, czy dalej żyję. Dziękuję też Patronom – Wasze zaufanie, że jednak w końcu coś napiszę mocno mi pochlebia. Aha, żeby zamknąć temat narzekania i użalania się – jeszcze jeden powód długawego milczenia podaje na końcu.
Dlaczego zaczynam pisać o diecie? Przed zaplanowaniem sezonu żywieniowego warto zastanowić się, co nam służy, a co nie. Wyobraź sobie – poświęcasz mnóstwo czasu na uprawę ziemniaków tylko po to, żeby na kilka dni przed wykopkami dowiedzieć się, że kartofle są be i nie wolno ich jeść. Dlatego najbliższe wpisy poświęcę książkom dietetycznym, które przeczytałem, a na koniec podzielę się własnymi refleksjami. Od razu mówię, że nie jestem ani entuzjastą, ani sceptykiem żadnej z poniższych diet i na tej bazie stworzę prawdopodobnie coś własnego, ale o tym na końcu. Zapraszam do czytania i dyskusji.
Co to za doktor, ten Kwaśniewski
Dziś chciałem Ci napisać o diecie doktora Jana Kwaśniewskiego. Dieta równie ciekawa jak postać. Lekarz wojskowy, pracujący w Ciechocinku, gdzie – jak podaje Wikipedia – raził pacjentów prądem w głowę. Potem przeszedł do badania metabolizmu i wpływu odżywiania na rozwój cywilizacyjny i kulturowy. Najbardziej znany jest jednak jako autor ŻO – czyli żywienia optymalnego. Jakkolwiek nie odebrano mu prawa do wykonywania zawodu lekarza, to z pewnością Jan Kwaśniewski był lekarskim autsajderem. Trochę nie dziwota, zważywszy na to, co napiszę niżej.
Poglądy doktora Kwaśniewskiego
Trafiłem na książkę „Dieta Optymalna”. Jeśli ktoś liczy, że w książce znajdzie systematyczny wywód, powołanie się na źródła i takie tam, to dozna zawodu. Jest za to zbiór krótkich esejów, z których każdy daje do myślenia. Poniżej podaję kilka przykładów frapujących myśli. Cały czas je przetwarzam.
Im szybciej, tym lepiej?
Na radosną wieść o tym, że dziewczynki na Śląsku tak wspaniale się rozwijają, że osiągają dojrzałość płciową w wieku 11 lat Kwaśniewski odpowiada: nie ma się z czego cieszyć, bo to źle i jest oczywiście związane z kiepską dietą.
Niewolnictwo
Jednym z pomijanych aspektów rewolucji neolitycznej, która od lat jest przedmiotem mojego zainteresowania, jest praca mniej lub bardziej niewolnicza. Doktor Kwaśniewski zwraca uwagę na ścisłe powiązanie uprawy zbóż z niewolnictwem.
Kwaśniewski o autorytetach
Za wyjaśnienie, dlaczego lekarze głównego nurtu nie lubili doktora Kwaśniewskiego może wystarczyć poniższy cytacik. Wysoki urzędnik państwowy napisał Kwaśniewskiemu „najwyższe w tym względzie autorytety absolutnie nie podzielają waszych poglądów”. A pan doktor odpowiada w te słowy:
„Napisałem ponownie. Zdradziłem przy tym najbardziej tajną tajemnicę państwową gdy napisałem, że <najwyższe w tym względzie autorytety> są stadem bezrozumnych baranów zupełnie nie znających się na rzeczy”
I tajemnica antypatii między Kwaśniewskim a resztą środowiska lekarskiego się wyjaśnia. Co ciekawe, doktor wskazuje na związek kiepskiej kondycji intelektualnej pracowników nauki z ich niskimi zarobkami i niewłaściwą dietą.
Post
Doktor Kwaśniewski odradza post. Twierdzi, że społeczeństwa protestanckie, w których się nie pości, rozwijają się lepiej od katolickich i prawosławnych, w których post jest regularny i obowiązkowy. Z tym będziemy polemizować przy okazji innego artykułu.
Tyle na temat poglądów, teraz przejdźmy do gęstego, chciałem powiedzieć: tłustego.
Co jeść, a czego nie?
Najprościej opisuje to równanie B:T:W 1:3,5:0,5 g. Czyli białka, tłuszcze i węglowodany powinniśmy spożywać w podanych proporcjach. W związku z tym rosołki, sery i śmietany, jajka i tłuste mięso jest pożądane. Mocno ograniczamy wszelkie węglowodany, zboża, pieczywo, owoce, słodycze. Niewiele mówi się na temat warzyw w tej diecie. Znalazłem na ten temat trochę informacji – wskazane są warzywa nieskrobiowe, czyli właściwie wszystko poza ziemniakami, motylkowymi (fasola, groch), pasternakiem i batatami. Ciekawe, że wszystkie wymienione warzywa są niewymagające glebowo, a więc niedrogie. Czyżby kolejny związek pomiędzy dietą a rozwojem cywilizacyjnym?
Ketoza
Stosując żywienie optymalne osiągamy ketozę, czyli szczególny, dobroczynny stan metaboliczny. W skrócie, w stanie ketozy organizm czerpie energię nie z glukozy, a ze zgromadzonego tłuszczu. Ketozę można osiągnąć odcinając węglowodany, czy to poprzez zastąpienie ich innymi makroskładnikami, czy poprzez całkowity post, ale również poprzez wysiłek fizyczny. I – ważna informacja dla posiadaczy ogródków – lepiej działa wysiłek mniej intensywny, a długotrwały. Jeśli poczujesz się lepiej po grabieniu zrębek, to wiedz, że w Twoim organizmie mogła właśnie rozgościć się ketoza.
Dlaczego ketoza jest taka dobra? Porównałbym ją do generalnego sprzątania organizmu. Usuwanie nadmiaru tłuszczu to częsty powód rozpoczynania diety Kwaśniewskiego. Do tego na przykład komórki rakowe nie są w stanie „karmić się” ketonami, w związku z czym obumierają. Ketoza jest stosowana jako forma terapii w innych chorobach cywilizacyjnych, np. cukrzycy.
ŻO a Keto i niebezpieczeństwa
Podobna do żywienia optymalnego jest dieta keto, czyli ketogeniczna. Generalnie chodzi o to samo, ale tłuszczy w tej drugiej jest mniej, równanie dla keto wygląda mniej-więcej tak: B:T:W 1:1,5:0,5 grama.
Trwa dyskusja co do negatywnych skutków diety optymalnej. Nie spotkałem się co prawda z głosami w stylu „żywię się optymalnie od 5 lat i dostałem raka” albo „mam zmiany miażdżycowe”. Entuzjaści tej diety chwalą się raczej swoimi dobrymi wynikami badań i samopoczuciem. Jest jednak – przynajmniej teoretyczne – ryzyko zmian miażdżycowych, i o to toczy się aktualnie debata.
Kluczowy w niej jest argument „z eskimosa”. Otóż według entuzjastów ŻO ludy żyjące na dalekiej północy jedzą głównie tłuszcz i nie znają chorób cywilizacyjnych, w tym raka, cukrzycy i miażdżycy. Sceptycy podają kilka badań, głównie amerykańskich, mówiących o krótkiej średniej życia Inuitów i występujących jednak chorobach cywilizacyjnych. Nauczony doświadczeniem jestem sceptyczny wobec wszelkich badań naukowych, ale tu mam za mało informacji, żeby wyrobić sobie pogląd. To, co od razu wzbudza wątpliwość, to czas ich przeprowadzenia – lata 80. i później, kiedy zdobycze cywilizacji już przenikały do tradycyjnych społeczności.
Nawet jak coś jest zimne, to nie zaszkodzi dmuchnąć na wszelki wypadek. W związku z tym wersja ketogeniczna diety niskowęglowodanowej, czyli ketoza, ale mniej tłuszczów, może być lepszą opcją.
Jakie są moje doświadczenia?
No nie ma. Podchodzę do tej diety – póki co – czysto teoretycznie.
Co on tu w ogóle robi?
Ktoś zapyta – co to ma znaczyć, co tutaj, w takim ogrodniczo-ekologiczno-warzywnym, nieomal wegańskim biuletynie robi taki wysokotłuszczowy łże-lekarz? Już wyjaśniam – jeśli przyjmiemy dietę optymalną, to będzie nam się bardzo łatwo wyżywić z własnego niewielkiego ogródka i gospodarstwa. Tak tak, kury, gęsi i ogródek są bardzo kompatybilne z dietą niskowęglowodanową. Przydałaby się jeszcze wesoła świnka, ale na małą, przydomową skalę jest to aktualnie bardzo trudne. Ale to ze względów prawnych, które może się zmienią.
Nie zmienią się za to uwarunkowania logistyczne ekologicznej, ekstensywnej uprawy węglowodanów. Do wydajnej uprawy zbóż będą potrzebne skomplikowane maszyny albo powrót do pracy niewolniczej. Znów nam się wiąże dieta z rozwojem cywilizacji.
A do czego może prowadzić wielkoskalowa uprawa zbóż w sposób straszny pokazuje nam historia Dust Bowl. Zapewniam, że gdyby mieszkańcy tamtych terenów wypasali bardziej „optymalne” bydło rogate, zamiast szalonej orki pod zboża, to nikt nie podusiłby się od pyłu. Ta historia, choć na mniejszą skalę, trwa do dziś. Zweryfikujmy więc swój pogląd na ekologiczność zbóż.
Optymalne, czyli najlepsze?
Doktor Kwaśniewski nie należał najwyraźniej do osób nazbyt patyczkujących się i opracowaną przez siebie dietę określa wprost jako najlepszą. Mam wątpliwości, warzywa zajmują w niej niezbyt poczesne miejsce jak na mój gust. To co zabieram w dalsze podróże dietetyczne od doktora Kwaśniewskiego, to ketoza, zauważenie, ze dieta ściśle wiąże się z całą resztą życia oraz fakt, że można żywić się głównie tłuszczem (czyli pożywieniem dość efektywnie zmagazynowanym) i nie umrzeć w ciągu tygodnia.
To co mi przeszkadza u doktorka, to podejście w stylu „ja wiem, bo wiem, i to powinno wystarczyć za dowód”. Sam jestem rozczarowany światem nauki, czasem skorumpowanym, a czasem przypominającym stado, o którym pisał Kwaśniewski, ale „wiem, bo sprawdzałem” to stanowczo za mało. Niemniej wielu ważnych w życiu rzeczy nie da się (przynajmniej teraz) zbadać, albo udowodnić, więc trzeba dawać wiarę.
Dlaczego tak długo nie pisałem – drugi argument
Druga i poważniejsza sprawa, która wstrzymywała mnie od pisania, to moje poczucie niekompetencji i małości wobec tego tematu. Żywienia nie da się oddzielić od reszty organizmu człowieka, który jest prawdopodobnie najbardziej skomplikowanym systemem w kosmosie. Nie będę więc udawać eksperta, ale też pocieszam się, że takich prawdziwych specjalistów, którzy kompleksowo rozumieją jak człowiek działa i potrafią to rzetelnie udowodnić, jest naprawdę niewielu. A nawet jeśli już gruntownie zgłębili temat, to zawsze może się pojawić jakiś nowy ksiądz Sedlak, i zarzucić hipotezę, która podważa to, co niby na pewno wiemy i każe nam spojrzeć jeszcze głębiej.
Umówmy się więc, że te refleksje wokół żywienia to nie podręcznik dietetyczny, a przyczynek do dyskusji. Zapraszam więc do niej, a jak masz jakieś ciekawe treści na tematy żywieniowe, to dziel się w komentarzach – osobiście preferuję podkasty, ale nie pogardzę też artykułem czy filmikiem.
Dużo o keto na yt mówią bracia Rodzeń. I dość przekonywująco. Można słuchać bez oglądania ;-). Ale raczej nie bez końca.
Jak radzą wyrzucać wszystko co ma cukier, skrobię i olej rzepakowy to wymiękam.
Nowością była dla mnie informacja, że szczególnie fruktoza jest szkodliwa. I że powoduje zniszczenie wątroby u dzieci jak alkohol u alkoholika. I że 100% sok owocowy to taka sama trucizna jak inne słodycze. Przyznaję, że sama teraz oglądam z niepokojem brzuchy moich dzieci czy aby nie mają oznak nadwagi. Od nadmiaru węglowodanów.
Ja tylko nie rozumiem jednej rzeczy jeśli chodzi o zboża – gdyby były tak złe jak wielu teraz przekonuje, to dlaczego Stwórca nam je dał jako pokarm? I co gorsza (dla bezglutenowych) ukrył się w chlebie… a nie w buraku.
Dieta dziś trochę staje się religią. A mnie się zdaje, że my po prostu jemy za dużo. I za dużo o jedzeniu mówimy.
Pozdrawiam.
Też mnie zastanawia kwestia komunii, i dlaczego akurat ten chleb. Kiedyś spiszę swoje przemyślenia. Nie zgodzę się jednak, że za dużo o jedzeniu mówimy – ja mam poczucie, że za mało, a wszystko – włącznie z życiem duchowym – jest pod jego wpływem.
A zastanawiałeś się kiedyś dlaczego i tylko chleb pszenny? Teraz to żaden problem, ale kiedyś chyba pszenica nie wszędzie była podstawowym pożywieniem… Nie znam historii kościoła zbyt dobrze, ale czy misjonarze razem z dobrą nowiną wozili też pszenicę? Czy może wystarczał miejscowy najbardziej prosty i podstawowy pokarm? Kiedyś mnie to zastanawiało.
Tak jak i to, że Wielkanoc w Australii wcale nie wypada na wiosnę, kiedy wszystko budzi się do życia…